Każdy chce być uznawany za niezależną, świadomą swego istnienia jednostkę, która ma pełne prawo do realizacji własnych pragnień. Każdy marzy o tym by jego życie było czymś wyjątkowym, czymś godnym zapamiętania.
Zauważyłam ostatnio modę na nieświadomy konformizm. W stylu "kochajmy się wszyscy i już".
Mówi się, że bez względu na presję otoczenia, winniśmy być szczerzy przede wszystkim względem siebie - bo to jest rzekomy klucz do wewnętrznej harmonii. Niestety, to jakże głębokie przemyślenie,
Mówi się, że bez względu na presję otoczenia, winniśmy być szczerzy przede wszystkim względem siebie - bo to jest rzekomy klucz do wewnętrznej harmonii. Niestety, to jakże głębokie przemyślenie,
w rzeczywistości często staje się tylko pustym frazesem. Ponoć istnieje niepisane prawo do własnej woli. Jednakże z jednostkami tak to bywa, że wszystko co akceptowalne musi zostać zatwierdzone przez zalewającą niczym fala tsunami, masę. Próbuję sobie przypomnieć jak to było ze mną i moim dzieciństwem. Czy to wina rodziny, szkoły, że często czuję się tak, jakby nałożono na mój mózg zaklęcie" życia w cudzym cieniu"? Czy często miałam coś do powiedzenia? Czy byłam otwarta?
Nie pamiętam. Wiem za to jedno, że aby przetrwać należy się podporządkować ramom, formom, które stworzyli inni ludzie. Rzadko spotykam na swojej drodze jednostki, które w sposób zupełnie szczery, w swojej w hierarchii stawiają siebie na pierwszym miejscu. Nie męża, nie żonę, nie matkę, nie ojca, - tylko siebie. Najczęściej nikt nie chce się wychylać, bo po co narażać się na odrzucenie grupy na której Ci zależy? Przecież nikt nie chce być nazywany księżniczką, bądź księciem. Takich ludzi mających muchy w nosie, nikt nie lubi. Każdy komentuje ich "bezczelne" zachowanie. Lubienie tego co lubią inni pozwala żyć w spokoju. Po co wyróżniać się? Po co zwracać na siebie uwagę? Zupełnie w stylu "chcę być super, marzę o karierze, ale po cichu... Zgoda, buduje harmonię. Nie ma sensu niszczyć jej własnymi popędami do "BYCIA". Taki akt, według mnie sprzyja autodestrukcji. Konformizm zmusza do poświęceń. Zawsze wyodrębnia się zwycięzcę i przegranego. Dlaczego należy być zawsze miłym, mieć dobry nastrój, myśleć o tym, że jak człowiek chce coś powiedzieć, to należy mieć na uwadze to czy nie urazimy uczuć danej jednostki, która na pewno da nam odczuć, że zrobiliśmy coś złego "fosząc" się namiętnie, w sposób perfidny (ujawniając tym samym swój prawdziwy "charakterek") i wywołując w nas poczucie winy.
Nie pamiętam. Wiem za to jedno, że aby przetrwać należy się podporządkować ramom, formom, które stworzyli inni ludzie. Rzadko spotykam na swojej drodze jednostki, które w sposób zupełnie szczery, w swojej w hierarchii stawiają siebie na pierwszym miejscu. Nie męża, nie żonę, nie matkę, nie ojca, - tylko siebie. Najczęściej nikt nie chce się wychylać, bo po co narażać się na odrzucenie grupy na której Ci zależy? Przecież nikt nie chce być nazywany księżniczką, bądź księciem. Takich ludzi mających muchy w nosie, nikt nie lubi. Każdy komentuje ich "bezczelne" zachowanie. Lubienie tego co lubią inni pozwala żyć w spokoju. Po co wyróżniać się? Po co zwracać na siebie uwagę? Zupełnie w stylu "chcę być super, marzę o karierze, ale po cichu... Zgoda, buduje harmonię. Nie ma sensu niszczyć jej własnymi popędami do "BYCIA". Taki akt, według mnie sprzyja autodestrukcji. Konformizm zmusza do poświęceń. Zawsze wyodrębnia się zwycięzcę i przegranego. Dlaczego należy być zawsze miłym, mieć dobry nastrój, myśleć o tym, że jak człowiek chce coś powiedzieć, to należy mieć na uwadze to czy nie urazimy uczuć danej jednostki, która na pewno da nam odczuć, że zrobiliśmy coś złego "fosząc" się namiętnie, w sposób perfidny (ujawniając tym samym swój prawdziwy "charakterek") i wywołując w nas poczucie winy.
Przykład z "ulicy". Jadąc swoim samochodem, kiedy chcę posłuchać mojej ulubionej Fur Elise Bethovena, muszę przełączyć na nijaką stację radiową, bo pasażerów męczy " moja muzyka". Skąd to wiem? Wystarczy zerknąć na miny towarzyszy podróży. Nie pytając ich o zdanie sama kieruję palce w stronę przełącznika. Dlaczego to ja mam się poświęcać w tak trywialnej kwestii ? Bo tak jest najłatwiej. Bo nie muszę oglądać skwaszonych min, słuchać komentarzy na mój temat (oczywiście od osób trzecich). Można czasem pozazdrościć ludziom, którzy są celebrytami własnego życia. Tym, którzy podejmując jakiekolwiek decyzje, nawet te niewiele znaczące, nie zastanawiają się nad tym
w jaki sposób oceni ich otoczenie, tylko działają i akceptują to, że świat może odwrócić się od nich
i nigdy nie zechcieć spojrzeć na nich ponownie.Właściwie moje założenie nie musi być słuszne, może Oni są tylko wstrętnymi sobkami, nie liczącymi się z innymi ludźmi, bo w taki sposób zostali wychowani.
W takim razie skąd to wewnętrzne uczucie, które pojawia się i znika, kiedy wbrew modzie na konformizm, wyrażamy siebie i nie zostanie to zaakceptowane? Uczucie osaczenia. Skąd pojawiające się wrażenie, że trzeba szybko przeprosić, i zapomnieć o sprawie? Odpowiedź jest oczywista. Bo otoczenie nie jest przyzwyczajone do tego, że jego dominacja ma swoje granice, kiedy odczuwa realne zagrożenie, zaczyna wnioskować, że coś musiało wydarzyć się, bo Twoje zachowanie odbiega od tego do którego zostało przyzwyczajone.
Coś do zapamiętania!
Coś do zapamiętania!
Na koniec dzisiejszej dygresji, piękny song
http://www.youtube.com/watch?v=QuNhTLVgV2Y&list=PLA9C456B2DC931CF1